Drabina
Wakacje tuż, tuż. Pomimo sytuacji jaka jest na zewnątrz, związanej z epidemiologicznymi zagrożeniami, wszyscy snują plany urlopowe. Wyjeżdżamy dalej lub bliżej. Zresztą w dzisiejszych czasach podróżowanie nawet do pracy do sąsiedniego miasta nikogo nie dziwi. Ja sam również mieszkając w Wodzisławiu Śląskim dojeżdżam do pracy w Żorach. Samochody, którymi dojeżdżamy są różnego rodzaju. Jedną z cech samochodów, która odróżnia je od siebie, to wysokość. Z wysokością związane jest usytuowanie siedzeń i to jak daleko przez szybę jesteśmy w stanie siegnąć wzrokiem. Im cięższe auto, tym to siedzenie jest wyżej. Wiadomo, że przeznaczenie samochodu też ma wpływ na jego konstrukcję i pozycję w jakiej kierowca w nim siedzi. Jak popatrzymy na auto sportowe, to w nim prawie leżymy. Jak weźmiemy przeciętną osobówkę, to siedzimy wyżej, a w autach typu van siedzimy wygodniej. W „dostawczakach” jest jeszcze wygodniej, a w tirach to można powiedzieć, że kierowca patrzy z góry na innych uczestników ruchu. Ilość czasu spędzana w samochodzie ma również wpływ na komfort jaki producenci aut starają się dostarczyć ich użytkownikom. Co wspólnego wysokość fotela w samochodzie ma z naszą duchowością Szensztatu, postaramy się z Wami podzielić.
Zastanawiałem się nad tym, dlaczego im cięższy samochód i większe ciężary przewozi, to tym wyżej usytuowany jest fotel kierowcy. Odpowiedzi jest kilka. Są związane z widocznością, bezpieczeństwem, komfortem podróży. Z pewnością osób, które miały okazję siedzieć w różnego rodzaju samochodach, nie muszę przekonywać, że im bardziej siedząca pozycja w samochodzie, tym wygodniejsza. Poza tym, im wyżej siedzimy, tym mniej nas oślepiają światła jadących z przeciwka pojazdów. Im wyżej siedzimy, tym dalej widzimy. Kiedy pomyślimy o żaglowcach i zamontowanym na samym szczycie masztu bocianim gnieździe, to ta prawda staje się oczywista. Przecież szybciej żeglarze zobaczą cel podróży oraz potencjalne niebezpieczeństwa i będą w stanie szybciej na nie zareagować bez gwałtownych manewrów. Historia Titanica jest tego milczącym dowodem. Im mniejsza widoczność, tym większe ryzyko wykonania manewru za późno albo w niewłaściwym kierunku. Odpowiadamy przecież nie tylko za siebie, ale również za powierzone nam przez Kochanego Boga, ukochane przez Niego osoby. Zatem troska o widoczność należy do nas. Możemy zrobić bardzo wiele. Życie nasze porównane do podróży samochodem musi posiadać ten aspekt wyglądania i obserwacji z wysokości naszej podróży jednego dnia. Dlaczego? Aby zrozumieć to, co się dzieje „tu i teraz”, ale również, by umieć w przyszłości rozpoznawać i rozeznawać na podstawie doświadczenia prowadzenie nas przez MTA, przez – jak to powiedzieliśmy – zawiłości, trudy, radości i zwycięstwa, pętle i korkociągi w naszym życiu. Każda podróż ma punkt odniesienia, którym jest mapa. Orientacja na podstawie mapy w terenie jest pożądaną cechą każdego podróżnika. Im szybciej rozpoznajemy charakterystyczne punkty terenu, tym szybciej wybierzemy właściwy kierunek i podejmiemy właściwe środki i sprzęt do pokonania tego etapu dnia, tym bezpieczniej możemy poprowadzić innych.
Bocianie gniazdo czy tir, to trochę odległe porównanie dla wielu. Ładne, ale troszkę nie przystaje do życia. Nieliczni podróżują ciągnikami siodłowymi, ale jeszcze mniejszy odsetek ludzi jest żeglarzami na wielkich masztowcach. Ojciec Kentenich znalazł bardziej trafne narzędzie, aby szybko i w każdej chwili móc go użyć. Drabina jest tym sprzętem, który znajduje się w każdym domostwie. Nie zawsze jest widoczna, ale zawsze jest pod ręką. Zastosowanie drabin jest wielorakie: prace domowe, remontowe, ogrodnicze czy ratunkowe, kiedy trzeba ściągnąć dziecko lub kotka z drzewa lub szopki, na które sprytnie się wspięło, ale droga w dół je przerosła. Nasz Założyciel proponuje używać drabiny jako niezbędnego sprzętu w drodze do świętości, która wiedzie przez codzienność. To taka nasza wewnętrzna, zawsze dostępna drabina rozpoznawczo – ratująca nas przed zwątpieniem, niewiarą i rozpaczą. Świat jej dać nie może, ale MTA proponuje ją nam do użytku w codzienności. Uzasadnienie używania drabiny i jej użyteczność jest niekwestionowana przez nikogo. Wiadomo, że jej użycie obwarowane jest pewnymi zasadami bezpieczeństwa, aby sobie ani innym nie zrobić krzywdy. Jeżeli będziemy jej używać tak, jak tego chce Maryja, to w niedługim czasie powinniśmy zrobić znaczne postępy w drodze do świętości prawdziwej, mocno stąpającej po ziemi i głęboko zanurzonej w miłości Ojca. Jak możemy przystawiać tą drabinę do naszego życia, aby stała się dla nas użytecznym, a nawet niezbędnym narzędziem wzrostu, dzięki któremu nauczymy się rozpoznawać, uznawać i wyznawać z wdzięcznością, że jesteśmy prowadzeni miłosierną ręką Ojca?
Drabina ma swoją konstrukcję. Ta nasza, wewnętrzna również musi posiadać żerdzie pionowe, którymi są wiara i rozum. Szczeblami, które łączą je jest nasza miłość, po których wspinamy się codziennie w górę ku niebu czy tego chcemy, czy nie chcemy. Możemy naszą miłość łączyć z sercem Maryi, pokornym, uległym i czystym i kierować ją ku naszemu i Jej Panu, Jezusowi obecnemu w drugim człowieku, w którym On sam odbiera od nas posługę miłości. Matka Teresa w swoich umieralniach w Indiach dla swoich sióstr umieszczała nad drzwiami napis „CIAŁO CHRYSTUSA”, aby wiedziały z Kim mają do czynienia. Nie tylko ulice Kalkuty są pełne ludzi odrzuconych, pomijanych, trędowatych w naszych oczach i konających na naszych oczach z powodu braku miłosierdzia nad nimi. Pełne są ich nasze domy, sąsiednie podwórka, mieszkania na przeciw. Wszyscy oczekują wylania się na nich miłości Chrystusa i Maryi w ludziach do nich posłanych, we mnie i w TOBIE. Zawarliśmy przymierze miłości z MTA i przez to zgodziliśmy się być Jej narzędziami w tym świecie, apostołami miłości Jej Syna. O tym już mówiliśmy. Jesteśmy ludźmi wybranymi, ukochanymi i z wielką troską pielęgnowanymi i posyłanymi. Jesteśmy współpracownikami Maryi. Taka jest rzeczywistość Szensztatu. My specjalnie nie szukamy ludzi, których mamy kochać w Imieniu Jezusa, oni są wkoło nas, na wyciągnięcie ręki. Dlatego świętość jest na wyciągnięcie ręki. Nie da się wejść na szczyt drabiny nie stąpając po szczeblach. Wiara działa przez miłość w sposób rozumny. Tylko rozumna i ufna wiara daje odwagę do bycia naczyniem i narzędziem Miłości. Jesteśmy nie tylko tabernakulum Jego obecności, ale również Jego rękami, którymi chce obejmować, sercami, z których wylewa się przebaczenie z głębi, będącymi zapowiedzią nieskończonego Bożego miłosierdzia. Ojciec Kentenich proponuje nam tę drabinę do nieba przystawiać do naszej rzeczywistości. Drabina ma to do siebie, że z wysokości widać inaczej. Daje ona inną perspektywę rzeczywistości, czyli faktów i wydarzeń jakie nas spotykają. Można powiedzieć, że perspektywę z góry, czyli pomoże nam ona zobaczyć to, co widać i to, czego doświadczamy oczyma Ukochanego Ojca. Wszystko ma znaczenie. Inaczej nasz dobry Bóg nie dopuszczałby na nas tego, czy owego, gdyby to nie miało znaczenia dla naszego uświęcenia. Cokolwiek zatem się dzieje, przebywamy w cieniu swojego Ojca i dostępny jest dla nas cały ocean Jego łaski. Rozum jest potrzebny, aby nazwać po imieniu to, co się dzieje i jakie to wywołuje w nas reakcje, bo one są realnym stosunkiem do faktów, który w oka mgnieniu pojawia się w naszej świadomości i nazwany pozwala nam stanąć w prawdzie o nas. O te „oka mgnienie” świadomości MTA często chodzi. Bezradność jest dobra. Od niej zaczyna się wołanie z głębi bezradności naszej, dające przestrzeń do swobodnego działania łaski. Czy bezradność dziecka jest czymś wyjątkowym, co nas dziwi? Czy raczej ta bezradność nie skłania nas do życzliwej przychylności i wspierania z całą hojnością dziecka? Czy prośba dziecka w bezradności nie otwiera zaworów Bożych zmiłowań? Z pewnością! Czyli dzięki drabinie rozumu, wiary działającej przez miłość możemy:
- poznać i zrozumieć wydarzenia i siebie
- uznać je za dar Ojca
- wyznać swoją niewystarczalność
- przylgnąć do Jego hojności
- pozwolić Mu na swobodne działanie
- rozpoznawać szybciej we wszystkim i każdym narzędzie Jego miłosiernych zamiarów względem nas.
Opowiadać będziemy mogli niekończące się historie, jak to Maryja nas prowadziła i prowadzi, jak wielkie rzeczy uczynił mi Pan i uczyni, bo w Jego cieniu, ja, Jego dziecko wzrastam najszybciej i rozkwitam bez względu na wiek i okoliczności. Czy warto używać tej drabiny? Czy przystawianie jej do wydarzeń dnia jest pomocne i potrzebne? Czy przerasta nas dziecięctwo, nas przysłowiowe „Zosie samosie”? Czy może nas coś przerosnąć na przestrzeni dnia? Może i pewnie nie raz nas przerośnie! To dobrze, bo otwierają się wtedy podwoje hojności Ojca, który chce, może, wie, potrafi i pragnie zaradzić potęgą swojej miłości nieporadności swojego ukochanego dziecka, czyli mnie i ciebie. Nieporadność powierzona hojności jest otwieraczem do oceanu Bożych zmiłowań, który wydaje się być dla wielu konserwą zamkniętą, odłożoną na półkę dla nich niedostępną, odłożoną na późną starość, ale ona jest otwarta tu i teraz, tej właśnie chwili, dlatego bez obaw spoglądamy w przyszłość. Bóg zawsze jest przy Twym boku prawym.
Mariusz Borkowski (Liga Rodzin archidiecezji katowickiej)