Jesteśmy z moją ukochaną Żoną Anetą rodzicami dwóch synów: Michała i Krzysia. Zastanawiałem się ostatnio, kiedy takie dziecko zaczyna uczyć się czytać. Może nawet, nie tylko czytać, ale i rozumieć treść, aby ją przekazywać w świetle swojej refleksji. Litery bez treści są tylko znakami, a za słowami przecież kryje się autor i odkrywa przed nami świat wartości, wprowadza czytelnika w nowe perspektywy oraz ukazuje swoją głęboką troskę, aby to, co chce przekazać, było zrozumiane zgodnie z jego intencjami. Poważnie to brzmi, ale bez zbioru pojęć zapisywanych nie jako treść literalna, ale jako rzeczywiste obrazy, przeżyte i zrozumiane lub domyślone dzięki zdolności empatii, każda treść będzie sucharem, którego nie da się po prostu ugryźć. Co my jako rodzice robimy, aby nasze pociechy nabyły tę zdolność rozumienia i właściwej interpretacji zdarzeń, zachowań, emocji? Wyciągamy książeczki z obrazkami i mając dziecko na kolanach oglądamy, tłumaczymy, dopowiadamy, powtarzamy, wskazujemy, śmiejemy się z dzieckiem, współczujemy, złościmy się razem z nim ucząc właściwego reagowania. Czy ktoś nam to powiedział? Doświadczyliśmy takiego sposobu wychowywania i nabywania dojrzałości emocjonalnej od naszych rodziców, lub jesteśmy ubożsi o to doświadczenie i sami metodą prób i błędów, na własnych lub cudzych bliznach uczyliśmy się świata i siebie jako człowieka. Ta intymna bliskość jaka towarzyszy takim wydarzeniom, poczucie bezpieczeństwa i nieskończona cierpliwość rodzica powodują, że to właśnie on jest pierwszym autorytetem, któremu dziecko wierzy na słowo. W świetle tej wyłącznej bliskości i zarazem więzi pomiędzy rodzicem i dzieckiem kształtuje się kręgosłup moralny małego, wolnego człowieka. Rodzic jest wtedy cały i wyłącznie dla swojego dziecka. Wielka jest moc rodzica, budowniczego całego wewnętrznego świata dziecka, moc powierzona nam z zaufaniem przez Boga. Z czasem dziecko zaczyna weryfikować słowa rodzica i pogłębiać je w swoich postawach lub kontestować je, widząc niejednoznaczność, rozbieżność pomiędzy wartościami przekazywanymi, a praktykowanymi. To, co przekażemy może być odskocznią w głąb rzeczywistości widzialnej i niewidzialnej, ale pomimo to, nie uchronimy ich od skoków w bok od tego, co im przekazywaliśmy, bo są małymi i dużymi wolnymi ludźmi, którzy uczą się wybierać i przyjmować konsekwencje swoich wyborów. Dlaczego poświęciłem tyle miejsca na poszukiwanie odpowiedzi, może częściowej, na postawione na początku pytanie? Bo widzę pewną zbieżność pomiędzy najprostszą, obrazkową metodą nauki, której doświadczyliśmy, a tym jak Bóg nas wychowuje i kształtuje w Szensztacie na dojrzałe, wolne i mocne charaktery zakorzenione w Bogu.
Pierwszą wspólną płaszczyzną jest bliskość Ojca, najlepszego, najczulszego, najbardziej cierpliwego, najmądrzejszego, ale nie przemądrzałego, potężnego i zarazem delikatnego, rozkochanego w nas do szaleństwa i szalenie pragmatycznego, Boga, który jest źródłem naszego życia pomimo tego, że posłużył się przyczynami drugimi, którymi byli nasi rodzice, abyśmy mogli zaistnieć dla Niego.
Drugą, powiązaną z pierwszą jest możliwość odkrywania, interpretacji swojego życia jako miejsca spotkania Boga, który pozwala się rozpoznać w przeróżny sposób, który chce prowadzić z nami dialog w atmosferze intymności, w relacji najbliższej naszemu sercu i najgłębiej wpisanej w naszą naturę, w relacji kochający Ojciec – dziecko. Piszę „możliwość” z tego powodu, że zakłada dobry Bóg naszą wolność. Decyzja jest bramą dla Króla. On sam wie, co najlepsze dla nas i może nam, jeżeli się do Niego zwrócimy, wytłumaczyć naszą historię zbawienia, indywidualną, w szczegółach przez Niego zaplanowaną. Czy od tej tajemnicy obcowania intymnego z Bogiem nie zaczynają się te trzy wielkie łaski, które są fundamentem całej owocności naszego życia, łaski zadomowienia w sercu Boga, przemiany serca i skutecznego apostolatu? Jedynie we właściwym świetle możemy prawidłowo rozpoznać, to co widzimy, czyli doświadczamy, a tym światłem jest miłość Boga zatroskana o wszystko, co nas dotyczy, bo jak rodzic troszczy się o wszystko dla swego dziecka tu i teraz, a nawet wybiega w przyszłość, tak i nasz dobry Ojciec, Bóg. To, co mówi o. Kentenich o nieustannym dialogu z Bogiem , który jest właściwym sposobem przebywania na modlitwie w codzienności dla ojców, matek swoich dzieci, nie tylko poczętych, ale i zrodzonych duchowo, dotyczy całej Rodziny szensztackiej, od bajtla do starzika, dotyczy dzieci, młodych, których serca gorące chce Bóg pozyskać, dotyczy ojców, matek, osób samotnych, dotyczy naszych kochanych Sióstr i umiłowanych Ojców, którzy w posłuszeństwie pragnieniom MTA nas zrodzili i nieustannie rodzą nowe pokolenia. Każdy poziom organizacji naszej Rodziny jest prześwietlany przez miłość Boga. Każde dziecko Szensztatu, jeżeli tylko chce w prawdzie zobaczyć głębie przyczyn swojej historii życia, może przylgnąć do serca Ojca siedząc Mu na kolanach duszą i duchem, aby zobaczyć wszystko o Nim i o nas. Czy to nie On rzucił światło na życie i nieśmiertelność poprzez Ewangelię? Tak jak rentgen pokazuje nam szkielet organizmu, którego nie widać oczami pod powierzchniom skóry, ale czujemy „pod skórą”, że jest, tak i Bóg może wskazać nam dla czego, dla jakiej łaski ukrytej w wydarzeniach dnia coś się dzieje. Mógłby ktoś powiedzieć, że ta nasza niezwykła głębia i prostota życia nieustannego w Bogu jest czymś wyjątkowym, ale jest samą istotą życia chrześcijańskiego katolików, a Eucharystia i sakramenty, które do niej prowadzą są uprzywilejowanymi miejscami doświadczania Jego namacalnej Obecności. Czy jest praktykowana ta modlitwa obecności w Nim przez wszystkie Jego dzieci? Niestety nie. Bóg ma mnóstwo dzieci, które nie chcą przebywać u Niego na kolanach, by poczuć bicie Jego serca, by zrozumieć treść życia. Bywają na widzeniach u Króla, ale widzą się z Nim na odległość brzegów rzeki swojego egoizmu, który odwraca nasz wewnętrzny wzrok od Jego oblicza, upośledza nasz wzrok duchowy, czyniąc bogiem rządzącym naszym życiem, czyli bożkiem coś, co nie jest Bogiem. Rozdarte musi być serce Boga, bo ma nam tak wiele do powiedzenia. On zawsze rozpoznaje oblicze swojego dziecka, nawet przez tą rzekę, nawet gdyby okazała się oceanem. My natomiast coraz bardziej niewyraźnie zaczynamy rozpoznawać Go. Widzimy Go jako obcego, bo jak rozpoznać z takiej wielkiej odległości rozkochane w nas oblicze Ojca? Widzimy raczej uzurpatora, który zabrania bez powodu, okrada, ubezwłasnowolnia. Kto chciałby takiego Ojca?
Bez tego bezpośredniego kontaktu, który jest przecież nieustannie możliwy, najbliższa nam Osoba we wszechświecie może być karykaturą miłości zniekształconą przez nasze doświadczenia lub wyobrażenia. To, że zaczynamy rozumieć szybciej nasze życie jest wynikiem tego nieustannego dialogu Ukochanego Ojca z ukochanym dzieckiem. Jaki ma to wpływ na nasze funkcjonowanie na co dzień? Pokój serca wynikający z pewności zaopatrzenia we wszystko koniecznie na dzisiaj, nawet, gdy to, czego doświadczamy wymaga od nas zaangażowania i wyrzeczenia, ofiary i pokory, anielskiej cierpliwości i łagodności baranka. Mam wszystko, bo mam Serce Ojca. Ten nieustanny dialog będzie mnie prowadził na szczyt życia chrześcijańskiego, do Eucharystii i eucharystycznego stylu życia, w którym wszystko staje się darem i jest przyjmowaniem obdarowania w pokorze, bo w niezasłużony sposób z wielkiej hojności przez Boga.
We wspomnianej rzece egoizmu pływają rozmaite pragnienia jak sumy, ukryte przy dnie i często, kiedy chcemy przekroczyć tę rzekę w kierunku Umiłowanego, to one czynią zamęt, straszą i każą się cofnąć, bo jak możesz…. ty…?!
Cóż możemy zrobić? Zawołać do Ojca: przeprowadź mnie TY sam ku Tobie. Ty widzisz wszystko. Mocą swoją odwróć me spojrzenia od tych bestii we mnie i daj mi skupić me spojrzenie na Twoich oczach. Ty się nimi zajmij, oddaję Tobie wszystkie pragnienia, uporządkuj je, niech wszystkie kierują mnie już tylko ku Tobie, Tatusiu. Tę rzekę najbardziej dziką On najczulszy Ojciec może uczynić życiodajnym strumieniem dzięki łasce obecności Ducha Świętego w naszych sercach, bo On jest większy od naszych serc. W sakramentach On osobiście, własnoręcznie będzie wydobywał muł, pogłębiał naszą pokorę, ujarzmiał nurt naszych serc przybliżając się do nas, dając błogosławioną bezradność owocującą całkowitą ufnością. Bóg będzie chciał po wielokroć, abym wchodził w tę rzekę pragnień i dotykał dna serca gołymi stopami doświadczając mułu, doświadczając bezradności poruszania się w takiej substancji serca, wyciągając na światło dzienne ewangelii te sumy, oddając je Ojcu w rękach uniesionych wysoko, patrząc Tatusiowi w oczy. Czy to jest konieczne? Tak. On chce, abyśmy poznali głębię nas i w końcu przylgnęli do Jego Serca, pozwalali Krwi Jego Syna obmywać nas, uzdrawiać z lęku, z braku przebaczenia, pychy, zachłanności, kłamstwa…. To wspaniała perspektywa, że z Nim, Ojcem wszystko może prowadzić nas do Niego, bo bez Niego, gdy odrzucimy Jego miłość, to pozostaje nam tylko dno odmętów i porywające nas nieuporządkowane pragnienia i bezradność w uleganiu im, zamiast z uległością dziecka dać się wziąźć na kolana Ojca, aby nam wszystko pokazał i wytłumaczył. On wie, dlaczego coś się dzieje.
Diabeł również może nam wszystko wytłumaczyć, ale to będzie samo kłamstwo o nas w oderwaniu od Boga, skupiając nas na nas samych, sycąc nas jadem egoizmu, który staje się naszym bożkiem. Wówczas trzeba zaspokoić wszystkie pragnienia bez względu na koszty i rany innym zadane. Każde pragnienie nieuporządkowane może nam założyć uzdę, aby nas wodzić za nos. Czy tego chcemy dla siebie i naszych dzieci? Czy mamy być pokoleniami niewolników, lubującymi się w mięsie i czosnku Egiptu pod władzą mordercy i zabójcy naszych dzieci? Nie. Dzieci nasze chcą zobaczyć w nas wyzwolonych i nieustannie wyzwalanych ludzi, którzy poszli za swoim prawdziwym i miłującym nas miłosiernym Panem. Muł będzie usuwany może latami z serc, aby stało się ono źródłem wody żywej, słodkiej, życiodajnej mocą namaszczenia Duchem Świętym, którego otrzymaliśmy przecież na Chrzcie Świętym. Tak. Wtedy, nawet jeżeli jakiś sum pojawi się w tej przejrzystej wodzie, już niczego nie ukrywającej przed Tatusiem, to zaraz rozpoznamy go i oddamy lasso naszej ufności, aby On, dobry Ojciec zajął się nami, bo On może i chce czynić wielkie rzeczy dla nas, ulubionych dzieci. Bóg chce nam dać takie doświadczenie wyzwalania, abyśmy mogli przekazywać naszym dzieciom, to, jak dobry Ojciec łaskawie i z wielką cierpliwością się obszedł z nami, że tę drogę jednocześnie w głąb swojego i Jego najczulszego Serca pokonalibyśmy jeszcze raz. Historia obrazkowa naszego zbawienia jest przekazywalna i daje mądrość dzieciom, może kształtować małe mocne charaktery, które szybko będą umiały rozpoznać sumika i z pomocą Boga jego ojców poskramiać go, zamiast wychowywać rozpasane sumicho. Zobaczą, że można uwierzyć na słowo, że można nie podążać za nurtem nieuporządkowanych pragnień, że można uznać coś za śmieci ciągnące na dno i być szczęśliwym człowiekiem, rozkochanym, wolnym, pełnym, promieniującym życiem Boga. To jest dla nas, dla naszych dzieci, dla ich dzieci. Bóg jest wierny i gotowy czynić wielkie rzeczy dla nas codziennie, przeprowadzając przez każde odmęty. On jest dobry. Skosztujcie i zobaczcie, będziecie rozpowiadać Jego miłosierdzie i świętość jak MTA, bo Ona to wszystko widzi i jest pełna podziwu i uwielbienia.
Mariusz i Aneta Borkowscy.