Okres Bożego Narodzenia kojarzy się nam z pachnącymi potrawami, choinką, kolędami, Pasterką, spotkaniami rodzinnymi. Zastanawiała mnie w czasie Pasterki jedna rzecz, co myślał Józef, mąż Maryi i co Ona sama myślała szukając schronienia, aby móc urodzić Jezusa. Warunki w jakich przyszło im witać na świecie jego Stworzyciela były, mówiąc delikatnie, dalekie od tych, w jakich przychodzili na świat królowie ziemscy, monarchowie. Józef i Maryja musieli się zgodzić na to, co zostało im zaproponowane. Co może oznaczać stwierdzenie, że nadszedł już czas rozwiązania, jak nie to, że odeszły wody. Mogli przebierać w ofertach? Nie. Wzięli to, co było. Od siebie dali tyle, ile mieli, czyli miłość ich serc. Czy mogli nie rozumieć tych okoliczności? Mogli. Czy były łatwe? Ktoś powie, że to jakieś nieporozumienie, skandal! Czy ci ludzie nie wiedzieli, Kogo nosi pod sercem Maryja? No właśnie, nie wiedzieli. Potraktowali ją jak, każdego innego gościa. Czy był bunt na tą sytuacje w nich, Maryi i Józefie? Józef już doświadczył, że jego ocena rzeczywistości różni się od tej, w jaki sposób widzi ją Bóg. Chyba zdziwili się bardzo, kiedy pasterze przyszli do groty opowiadając o objawieniu, jakie stało się ich udziałem, o chórach Aniołów ogłaszających im zbawienie, które ma stać się udziałem tych, w których Bóg ma upodobanie. Ci pastuszkowie przyszli, aby upewnić Maryję i Józefa, że tylko ci, którzy źle się mają, mogą przyjść i doświadczyć zbawienia, jakie staje się dostępne w Chrystusie. My mamy szpitale, a tam może przyszła jakaś akuszerka z Betlejem, która odbierała porody kobiet.
Co jednak ma żłóbek do wina? Zastanawiałem się, gdzie znaleźć odpowiedź w Piśmie Świętym o tym, jak Maryja mogła przyjąć to wydarzenia i jaka była postawa Jej serca. Z odpowiedzią przyszła mi sama Biblia, a konkretnie scena z Kany Galilejskiej, kiedy Maryja mówi do swego Syna: „nie mają wina”. Nie ma w tym, żadnej oceny, wyrzutu, tylko sam fakt. Kiedy angażuje swego Syna, mówi do sług: uczyńcie wszystko, cokolwiek wam powie. Stągwie stają się wypełnione winem.
Co ma jednak piernik do wiatraka. Ta postawa Maryi z Kany przyłożona do Betlejem, powiedziała mi, to samo: nie mają wina, wina miłości. Nie było w tym potępienia, ani gniewu, ani osądu, ani wyrzutu. Ktoś, kto czegoś nie posiada, nie może tego dać. Nikt nie powie do półrocznego dziecka: daj „stówę”. Wszyscy widząc taką sytuację, zaczną się pukać w głowę i pytać: czego on chce od tego dziecka? Żeby ono wiedziało, czym są pieniądze?! Przecież to oczekiwanie jest nieuzasadnione.
Co ma ta sytuacja wspólnego z nami, dziećmi Szensztatu. Otóż widzę, taką zbieżność, że niejednokrotnie spotkaliśmy się z tym brakiem wina miłości w naszym życiu, a tym bardziej był to bolesny dla nas brak, że ze strony tych, od których spodziewalibyśmy się tego wina najwięcej. Mamy takie doświadczenia? Każdy jest w stanie taką sytuację bolesną przywołać. Każdy może opowiedzieć o tym, jak został potraktowany, ale mało kto podzieli się refleksją o tym, jak sam był mało hojny względem tych, którzy od niego spodziewali się wina miłości, bo nasze wino, oczywiście zawsze najlepsze i zawsze najsłodsze jest po prostu wyborne. Ciekawe, czy wszyscy podzielają opinie naszego działu marketingu i autopromocji? Co sprawia, że możemy mieć tak diametralnie różne oceny dotyczące jakości, smaku i ilości wina, jakim jesteśmy częstowani, oraz tego, którym sami częstujemy. Tym, co zaburza naszą zdolność dawania i zdolność przyjmowania wina miłości jest grzech. To zranienie naszej zdolności kochania, jakie wynieśliśmy z raju przeniosło się na naszą codzienność i jest w niej nieustannie obecne. Mamy swoje oczekiwania, które nie są zaspokojone i mamy nasze wino, które nie zaspokoi potrzeb innych, w takim stopniu, w jakim nam się wydaje, że na pewno i z absolutną pewnością to czyni. Oba obrazy troszkę powykrzywiane i połączone z roszczeniową postawą podsycaną naszym egoizmem lub lenistwem daje naprawdę śmiercionośną formułę granatu niszczącego nawet najczulsze naturalne więzi, jakie powinny funkcjonować, nawet, pomiędzy dziećmi i ich rodzicami. Jedni i drudzy to grzesznicy. Jedni i drudzy potrzebują wypracować w sobie to postrzeganie Maryi, że drugi człowiek z racji swojego zranienia może być niezdolny w tej chwili dać więcej wina niż trzy krople na dnie stągwi serca, pomimo tego, że naturalna pojemność to prawie 200 litrów. Ilość, jakość i smak może nas oburzać, ranić. Szybka konfrontacja oczekiwań z faktami pobudza nas do osądzania i potępiania, jako osoby mające przecież zdobyty w raju patent na temat tego, co jest oczywiście dobre i słuszne. Raz się „przejechaliśmy” na tej zdolności i nie raz jeszcze się „przejedziemy”. Można powiedzieć, że żadna relacja z innymi nie będzie nas w stu procentach satysfakcjonować, ani też inni nie będą w stu procentach usatysfakcjonowani przebywaniem z nami. Tak jest. Uznanie tej prawdy oszczędzi nam wielu rozczarowań. Jeżeli grzech jest zaprzeczeniem miłości poprzez jej zaburzanie, czyli przeakcentowania jakich dokonujemy, bez konfrontacji z miłością Ukrzyżowaną, to każda miłość, musi mieć gorzkawy posmak, a ilość jakiej potrzebujemy w stosunku do otrzymanej nigdy nie będzie się w stu procentach pokrywać. Zawsze będziemy w relacjach z ludźmi doświadczać takiego „niezaspokojenia”. Jedyne, co możemy zrobić to uznać tę prawdę o naszej grzeszności, nas kochających i nas kochanych, a jedyną miłością jaka może nas zaspokoić, to miłość Chrystusa. Czy oznacza to, że mamy się odseparować od ludzi? Nie! Żadną miarą. Te relacje musimy odkrywać na nowo w świetle zbawczej miłości Boga. Tylko ta Miłość może uzupełniać braki i ułomności naszej miłości. Tylko ta miłość sprawia, że możemy patrzeć na innych z miłosierdziem, ponieważ sami doświadczyliśmy tego spojrzenia miłosiernego Jezusa. Miłosierdzie Boga nad naszą grzeszną naturą powinno nas zapalać miłosierdziem w patrzeniu litościwym na cudze ułomności. Czy Jezus nas odrzuca? Nie. Jezus potępia grzech, a grzesznik pomimo swojej nędznej kondycji jest przygarnięty w sakramencie spowiedzi: otrzymuje pierścień, sandały, nowe i czyste szaty, może uczestniczyć w Uczcie Baranka. Bez wyjątku. Wyznajemy grzechy i On mocą Krwi Chrystusa, w mocy Ducha Świętego czyni to. Im większa nędza, tym większa litość. Obiektywnie czyn jest czynem, ale człowiek nie jest grzechem. Jestem, jesteś, jesteśmy grzesznikami, a nie tymi czynami grzesznymi. Nie mamy tyle wina miłości, ile chcielibyśmy mieć, ale możemy je otrzymać. Tak jak woda wypełniała stągiew po brzegi, tak ta miłość może stać się dostępna w nas dla innych. Cytując pieśń eucharystyczną: zróbcie Mu miejsce, Pan idzie z nieba.
Dla wielu doświadczanie tej mizernej w ilości i jakości miłości wzajemnej będzie powiązane z drogą Szczepana Męczennika, który doświadczając nędzy miłości pobożnych żydów, którzy go kamienowali, mówi takie słowa: Panie, nie licz im tego grzechu! Skąd ta postawa? Jest echem słów Jezusa przybijanego do krzyża: Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią (Łk23,34). Tak, gdybyśmy byli świadomi w pełni jaką miłością częstujemy innych i siebie, nie bylibyśmy tak śmiali w sądzeniu. Przybijani do krzyża relacji jako grzesznicy, grzesznikom bylibyśmy bardziej skłonni wybaczać, wybaczać z serca. Krzyż i jego cierpienie nie odbiera nam wolności potrzebnej do przebaczenia. Tą wolność możemy wypracować dzięki Łasce, Duchowi Świętemu. W jaki sposób? Przez ćwiczenie się w nieustannej wdzięczności, za wszystko, wszędzie, na każdym miejscu, czyli w każdym położeniu. Wdzięczność Bogu oddana pomaga nam skupiać się nie tylko na brakach i ubóstwie narzędzi, nas ludzi, ale dostrzega za każdym wydarzeniem miłosierną rękę Ojca. Chociaż jakieś wydarzenie nas ogałaca, to we wdzięczności sam Chrystus nas przyodziewa. Jeżeli pomimo rany modlimy się, by im Pan wybaczył, tak jak Szczepan, to tym samym modlimy się o miłosierdzie dla siebie, bo i my ranimy naszego Pana, Jezusa, naszymi grzechami, wypaczoną miłością. Jak my nie ogarniamy głębi ran zadanych Ukrzyżowanemu, tak nie ogarniamy ran zadanych tym, którzy spodziewali się od nas wina miłości. Jezus w tę betlejemską noc ma moc wodę naszych starań, by kochać, przemienić we współpracy z Nim, jeżeli uczynimy, cokolwiek nam powie, w wino swojej najprzedniejszej miłości. Jak bardzo to jest spójne z duchowością narzędzia, charakterystycznego dla naszej Rodziny! Możemy powiedzieć za Małą Tereską, że na ziemi będziemy miłością. Cała nasza droga formacji do tego celu zmierza, abyśmy będąc cali dla Jezusa, Maryi w przymierzu miłości, stawali się miłością w tym przymierzu dla braci.
Aneta i Mariusz Borkowscy
Liga Rodzin.