Wakacje mojego dzieciństwa kojarzą mi się z pobytem u Babci Teresy i Dziadka Janka, którzy brali nas na całe wakacje do siebie na Sobięcin, który jest dzielnicą Wałbrzycha. Wspaniały czas. Oboje już nie żyją, dlatego też proszę Was o jedno “Zdrowaś..” w ich intencji. Jednym z obowiązków jakie mieliśmy jako już starsze dzieci, było wyprowadzanie psów. Przez te lata zapamiętałem imiona psów, którymi opiekowali się Dziadkowie: Togi i Bemol, piękne spaniele; Kryzys, którego Babcia wołała Kryniu lub Rozpieszczony Bachor oraz Felek, towarzysz Babci po śmierci Dziadka. Te ostatnie były małymi kundelkami, z tych co tak dużo hałasują i rzucają się na każdego innego psa niezależnie od ich gabarytów i uzbrojenia w dużo większą szczękę i pazury oraz miażdżącą przewagę siły. Takie trochę “wariaty” z ułańską fantazją. Fakt, że były gotowe na wszystko, wymuszał u nas nieustanną czujność i ich obserwację oraz unikanie psów spotykanych przygodnie. Inną cechą jaka mnie fascynowała jako dziecko, to ich zdolność chodzenia na smyczy prawie w poziomie. Czasami można powiedzieć, że rolowały w miejscu dążąc do wybranego celu. Miały te kundelki zapał psów zaprzęgowych i krótkie pazury, kiedy jeszcze wychodziły na dłuższe spacery. Jednym słowem, można było wrzucić przysłowiowy luźny bieg, a i tak ten mały Zbir – Felek, jak go nazywał Dziadek, wprawiał w ruch każdą osobę na drugim końcu smyczy. Na Śląsku nazwaliby go harpagan, albo że jest przepadzity. Nie wiem, czy mieliście okazję takiego psa kiedyś widzieć. Przeciwieństwem tych piesków jest wspomniany w tytule osiołek. Widok osiołka kojarzy mi się nie tylko ze stajenką betlejemską, ale również z przysłowiową zasadą zachowania energii, która mówi: jeżeli nie musisz, nie rób. To całkowite przeciwieństwo Felka, który w jego tu i teraz z uporem maniaka i przy sporym wysiłku własnym osiągał swoje cele.
Dlaczego o tych zwierzątkach mówię? W jednym z rozważań różańcowych na Teobańkologii, gdzie wspólnie z rodzinką uczestniczymy codziennie w różańcu, ksiądz Teodor cytując “Dzienniczek” św. Siostry Faustyny, powiedział coś dla mnie zdumiewającego, co zadało mi fundamentalne pytanie o moje prawdziwe i realne, ofiarne zaangażowanie w Dzieło MTA, którego wszyscy jesteśmy częścią niezbędną, bo tego Dzieła nowymi początkami i kontynuatorami. Wiadomo, że zmiana świata na lepsze zaczyna się ode mnie. Nie chcę przekręcić: dusza, która ma stanowcze nastawienie na osiągnięcie świętości będzie odnosić korzyść z każdego sakramentu, czyli nie będzie tylko uczestnikiem liturgii, ale kimś porywanym w głębie miłosierdzia Bożego i przepalanym do głębi swojego jestestwa, kimś kto ma odwagę dziecka stanąć w nagości duchowej przed swoim Ojcem w całej rozciągłości prawdy o sobie. Nadto jestem przekonany, że taka osoba będzie szukała środków do tego, aby intymność z Maryją i Trójjedynym Bogiem nie stała się rutyną. Będzie odnajdywała nowe sposoby udowadniania swojej miłości. Uznawanie za Pawłowe “śmieci” wszystkiego, co mnie nie prowadzi do spotkania i poznania Jezusa i Maryi, nie stanowi już żadnego problemu. Czy ktoś, kto ma przed oczyma prześwietlony diament mieniący się tysiącami refleksów diament, będzie mógł zajmować się błotem? Nie mam tu na myśli postawy, którą można opisać obrazem zmartwionego konia z taką przekrzywioną głową, zapatrzonego w niebo. Wielu osobom taki obraz pokazuje się w wyobraźni, kiedy ktoś mówi o świętości. Diamentami może być każda sposobność do okazywania miłości jako miejsce spotkania z żywym Jezusem i Maryją. Koń ma niewiele wspólnego ze świętością. Bycie wycofanym z życia i pasywnym wobec wyzwań swojego powołania nie jest drogą, którą powinniśmy wybierać, ponieważ będziemy się zwijać jako ludzie, zamiast dążyć do pełni naszych osób, zamierzonej przez Boga.
Jak się to wszystko ma do nas, ludzi Maryi. Otóż widzę, że przy stanowczym nastawieniu na osiągnięcie świętości, jakiego domaga się od nas Matka Trzykroć Przedziwna, mamy do dyspozycji wszystkie możliwe środki ascetyczne i wychowawcze potrzebne do jej osiągnięcia i dostępne od ręki tu i teraz. Będąc zdecydowanym ja sam będę szukał wszystkich możliwych środków, aby realność przymierza przekuwała się na chodzenie z Maryją i w Maryi, poprzez nieustanne zanurzenie w Jej pragnieniach skierowanych na Jezusa. Spełniać Jego życzenia jest Jej największą radością. Tutaj nie ma miejsca na letniość, neutralność, pasywność, przeczekiwanie, zwlekanie, odkładanie na potem albo na kiedyś decyzji, by iść na całość drogą i każdą możliwą ścieżką, jaką ma dla mnie i dla ciebie przygotowaną w naszym Ruchu Maryja. Nie możemy tutaj stosować wspomnianej wcześniej zasady zachowania energii. Z dumą powtarzamy, że nic nie musimy. To prawda, ale czy miłość Chrystusa do Maryi nie powinna nas przynaglać do radykalizmu, porywać do in blanco i in scriptio, do postawienia wszystkiego na Maryję i gorliwego apostolatu poprzez miłość. Gdy będzie taka konieczność, nie powinniśmy wahać się używać słów dla uzasadnienia naszej nadziei złożonej w Maryi. Wszystkie wcześniejsze przemyślenia powstały w celu ukazania mocy i Ducha, którego jest pełny nasz Ruch i każde narzędzie nam proponowane, jako indywidualna ścieżka świętego przeżywania codzienności. W każdym zakamarku naszej Rodziny można usłyszeć Janowe – zobaczcie jak wielką miłością ukochał nas Ojciec, aby zaraz potem usłyszeć również Pawłowe – cóż na to powiemy, czyli jaka będzie nasza odpowiedź tu i teraz? Poprawność nie zadawala Maryi. Szatanowi wystarcza, bo ubezpładnia duchowo. Możemy wiele wiedzieć o Ruchu, a jednocześnie być bezowocnym drzewem wyjaławiającym ziemię, czyli dającym osobom postronnym podstawy do stawiania twierdzenia, że nie ma tu życia, bo co roku widzą nas takimi samymi. Życie nasze ma się stać namiotem Maryi, ku któremu wszyscy spoglądają, ponieważ w tym namiocie spotkania światło Bożej miłości nigdy nie gaśnie.
Mamy Sanktuarium w niedalekiej odległości, w Zabrzu Rokitnicy. Powiedzcie, kto zbuduje ten duchowy gmach, jak nie my i kto się zatroszczy o samo miejsce? Niestałe fale, które dlatego, że nic nie muszą, do przodu się nie ruszą, pociągane nawet wonią Maryi, której Jej Dzieło jest pełne? Nie stać nas na niestałość i trwanie. Dla mnie samego jest to również pytanie i oskarżenie o brak zdecydowania, radykalizmu. Jaka będzie nasza odpowiedź? Ten wóz trzeba ruszyć z miejsca. Może na nim wygodne posłania nasze, może kupa gnoju komfortu? Cóż odpowiemy na miłość Maryi? Nikt za nas tej walki nie stoczy. Czy mamy zasmucić Serce Matki? Jesteśmy osiołki czy Felki? Wszystko jest dla nas! Zaproszenie jest nieustannie aktualne. Jest jedna obawa i wyobrażenie, które nas nurtuje, trzyma w blokach i przyprawia o dreszczyk. Musimy wejść w wymagającą drogę formacji jak owieczka w ciernie, nie dlatego, że nas ktoś przymusza, ale miłość do MTA przynagla nas. Konfrontacja z całą prawdą o nas z pewnością porani nasze ego, ponieważ ta prawda będzie wymagała od nas umierania naszej miłości, by zrobić miejsce dla miłości Chrystusa we wszystkich naszych miłościach, by ona stała się dla nas wszystkim we wszystkim, jedynym kapitałem i dobrem, jakim Bóg chce obdarować świat w nas za darmo. My widzimy tylko ciernie i zmaganie, ale w tym trudnym i wymagającym miejscu, dobry Bóg umieścił mnóstwo soczystych truskawek i dorodnych kiści winogron oraz plaster miodu, latarnie Słowa, krynice sakramentów na chwile ciemności i oschłości oraz schron Niepokalanego Serca. On sam, Jezus razem ze swoją Matką będzie nas pielęgnować i prowadzić. Te ciernie staną się dla nas namiotem spotkania, gdzie twarzą w twarz, serce przy Sercach, będziemy głęboko przeżywać naszą niebanalną codzienność. Płodność wynikająca z intymności intymności z Bogiem będzie rzeczywistością. To wszystko będzie dokonywać się w ciszy, świętej ciszy codzienności. MPHC.
Aneta i Mariusz Borkowscy
Członkowie Ligii Rodzin.