Jest sobotni poranek. W domu krzątanina, jak w każdą sobotę. Poza jednym zakupem. Pojechałem do kwiaciarni po dwie róże. Jedną wręczyłem mojej Żonie, a drugą przeznaczyliśmy na dar dla MTA w Dniu Przymierza. Mieliśmy dokonać wymiany miłości, róża za różę. Miłość zakłada wzajemną troskę o siebie nawzajem i sprawy, na których nam obojgu zależy. Zatem wymieniliśmy się z Matką Bożą troskami. Ona wzięła odpowiedzialność za nasze życie i sprawy, a my? Za jaką jej sprawę wzięliśmy odpowiedzialność? Dla mnie bardzo jasno wybrzmiało zaproszenie do otoczenia modlitwą, postem i ofiarą zbliżający się Synod Biskupów, dla którego bardzo istotny będzie głos całego Kościoła. Odczytywanie znaków czasu ma się dokonać przez cały Kościół.
Wracając do róż. Kwiaty cięte zanim wyjadą na jakąś imprezę stając się darem serca, zazwyczaj lądują w wazonie. Te dwie również wylądowały w wazonie. Czekały. Jedna czekała. I tu się zaczyna historia o dwóch różach. Na zdjęciu, które jest ilustracją, widzimy obie róże. Stojąc przed MTA pomyślałem sobie, że to tak trochę, jak my, ja i moja Aneta. Zbudził się we mnie sprzeciw. Jak to!? To zbyt mało. Połączeni sakramentem małżeństwa jesteśmy czymś więcej niż kwiaty cięte w jednym wazonie. One są bez perspektyw na przyszłość. Możemy być różami i nimi jesteśmy, ale wszczepionymi w Chrystusa, tworzącymi jeden krzak róży, rodzinę. Odszczepił nas, jeśli można tak powiedzieć, z krzaka naszych rodzinnych stron i wszczepił blisko siebie na jednym pniu jedno przy drugim, tak, że się zrosły u nasady. Dzięki Niemu, Jego życiodajna miłość uzdalnia nas do miłosierdzia względem siebie, przebaczenia, ofiary, wiernego dialogu i wymiany serc. Czy On to zrobił na siłę? Nie. Wybraliśmy siebie i prosiliśmy Go, aby połączył nas w swym Łonie, ponieważ usychamy bez siebie. Połączył nas mocą słów przysięgi małżeńskiej poprzez wylanie Ducha Świętego i wejście z nami w intymną więź, ożywiającą, umacniającą, oczyszczającą z egoizmu, podnoszącą, rozpalającą i płodną więź z Nim. Staliśmy się jednym ciałem, a staniemy się jeszcze głębszą wspólnotą połączoną i umacnianą mocą Ducha Świętego, uzdalnianą do heroicznej świętości. Taka jest perspektywa wieczna naszych małżeństw, małżeństw sakramentalnych: razem do nieba. Dzisiejszy świat potrzebuje takich świadków, świadków skutecznej i potężnej łaski, jaka została podarowana nam w tym sakramencie. Żeby nie było wątpliwości, to, to wszczepienie można porównać do zespawania dwóch kawałków stali przez doskonałego spawacza. Dobry spaw przetapia jedną i drugą stal. Tworzy się spoina. Spaw jest tak mocny, że pęka zazwyczaj jeden z kawałków stali, a sam spaw jest nienaruszony. Dlatego ten sakrament ma tak głęboki, definitywny i wyłączny charakter. Rozdarcie tej wspólnoty przez rozwody nie zmienia nic w jego istnieniu i trwałości przed Bogiem. Można powiedzieć, że to On sam jest tym Spawaczem. Jego łaska spoczęła na nas i na Was i połączyła nas w jedno ciało. Spaw nie dotyka tylko ciał, ale samej istoty serca i duszy. Nie jesteśmy związani ze sobą cienkim drutem, zwanym momentką, jak w przypadku związków wyłącznie cywilnych, ale błogosławieństwo i łaska, o ile z nią współpracujemy, staje się potężnym wsparciem ze strony Boga w rozwoju piękna, trwałości, jedności, wierności i czystości obu współmałżonków. Zaprzepaszczenie w sobie łaski uświęcającej jest realnym wystawianiem się ataki piekła w moim małżeństwie. Sam sakrament jest skuteczny, ale Bóg nie poprowadzi nas do świętości wiodącej przez codzienność, jeżeli nie zatroszczymy się o głębokie życie wiary, pozwalając Bogu na działanie w naszych sercach. Modlitwa, pokuta, post, spowiedź owocująca nawracaniem, z pewnością będą rozpalać w nas łaskę sakramentalną. Bez nawrócenia serc ku BOGU i sobie nawzajem trudno mówić o wzroście. Możemy się dogadywać, ale czy o to chodzi Bogu. Małżeństwo jest obrazem jedności jaka jest w Bogu Trójjedynym i wydaje mi się, że trzy Osoby Boskie nie tylko dobrze się dogadują. Głębi jedności jaka jest w Bogu rozum ludzki nie jest w stanie pojąć. Serce Ojca, Serce Syna, Serce Ducha Świętego współprzenikają się, współdziałają, zbawiają, a nie tylko zabawiają człowieka, jak chcieliby niektórzy. Ten dar jedności ten dobry Ojciec chce podarować małżonkom, mi i Tobie, Nam i Wam, tu i teraz, dar miłości rozlewanej przez Ducha Świętego, jak wody oceanu z pokojem jak rzeka. My w Bogu, On w nas, zawsze. Warto stać na straży swoich oczu, myśli, spojrzeń, pragnień i poddawać siebie i swoje małżeństwo Bogu? Małżeństwo staje się środowiskiem manifestacji miłości Boga i Jego miłosierdzia. Czasami ilość miłosierdzia jaką okazują sobie małżonkowie przerasta ludzkie pojęcie, ale nie hojność Boga w MTA.
Zadałem sobie kolejne pytanie: jak to jest możliwe, że pomimo różnic charakterów oraz drażniących i wymagających cierpliwości zalet obu kwiatów, ciągle są razem. Oba bywają nastroszone kolcami, ale w przedziwny sposób mają w sobie nawzajem upodobanie. I pomyśleć, że przed wiekami, zanim świat powstawał, Bóg wszechmogący mnie tkał dla mojej Ukochanej i Ją dla mnie. Razem jesteśmy całością, jednym krzewem wszczepionym w Chrystusa. Ciebie Bóg tkał dla Twojej Małżonki i Ją tkał dla Ciebie. Kiedy popatrzymy na te dwie łodygi róży przystrojone liśćmi, to są podobne do siebie, ale nie takie same. Każda inaczej ma ułożone płatki. Każda ma różną ilość i kształt liści. Każda inaczej pochylona i wychylona była ku słońcu. Każda ma w innym miejscu ulokowane kolce. Pachną podobnie, ale nie tak samo. Każda pod innym kątem ma nachylone liście, by chwytać blask światła. Nie są jednakowo wielkie i różnią się pięknem, bo powiedzcie czym się kieruje kwiaciarka, kiedy komponuje bukiety? Przebiera, wybiera z wazonu róż tylko te, które będą do siebie pasować. Wszystkie znajdują swoje miejsce w kompozycji. Wszystkie mają swój urok osobisty. Bóg ukrył nas przed nami samymi i chce byśmy odkrywali w małżeństwie w sobie nawzajem, to wszystko, w czym my sami odczuwamy niedostatek, a jeżeli nam się wydaje, że nie mamy wina, to jest to czas wołania o wszystko do Maryi.
Szensztat, który tak wiele serca poświęca rodzinie, daje małżeństwom jasne światło w temacie różnorodności, wyjątkowości i jedności małżonków. Rodzina jest pniem, z którego wyrastają wszystkie gałęzie. Bez zdrowej rodziny, zakorzenionej w Bogu, wiele dzieci nie ma szansy zobaczenia oblicz swoich rodziców, którzy wybrali wygodę życia ponad dar życia, który ich zaskoczył. Wiele dzieci bez rodziców zdolnych do ofiary i przebaczenia, będzie się wychowywało w rozbitych rodzinach, bo rodzic zrezygnował z walki o rodzinę na rzecz łatwizny romansu lub niewoli uzależnień. Bez odważnego pytania o prawdę i pokornego przyjmowania jej z ust ulubionego narzędzia do obróbki zgrubnej i precyzyjnej charakterów, jakim jest małżonek dla małżonka, rodzina nie będzie ogrodem, z którego są wyrywane chwasty, a całe dobro pielęgnowane i pomnażane z pomocą łaski. Będzie to jakaś koegzystencja, ale nie proegzystencja. Dzieci nie zobaczą nic bożego pogłębianego przez sakramenty w swoich rodzicach, tylko gorycz, sarkanie i pretensje z powodu naruszenia mojego “świętego” spokoju. One nie obronią się przed indoktrynacją ośmieszającą wyłączną miłość małżonków, jeżeli nie zobaczą rozkochanych oczu swoich rodziców wpatrzonych w siebie nawzajem, po pięciu, dziesięciu, dwudziestu i większej ilości lat małżeństwa. Nie mówię o pożądliwym spojrzeniu, ale o podziwie, dostrzeżeniu rysów Boga w sobie nawzajem. Świętość w codzienności, jaką realizują rodzice, jest świadectwem rzeczywistego i egzystencjonalnego charakteru ewangelii, mającą prawdziwy oddźwięk z życiu rodziny. Ona jest wówczas fascynującym dzieci zaczynem zmieniającym życie ich rodziców. To tak, jakbyśmy gotowali ziemniaki. Woda buzuje pod wpływem temperatury, aż będą one gotowe do podania. Tym ogniem jest miłość i miłosierdzie Jezusa i Maryi. Świętość wymaga autentycznego, głębokiego, czyli na 100% zaangażowanego naszego serca. Nie ma co czekać na to, że stanie się to, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, bo łaska wymaga współpracy, świadomych wyborów, ofiary, poświęconego i nieustannie poświęcanego czasu dla Jezusa i Maryi, którzy nie są tylko Gośćmi w naszym życiu, ale Towarzyszami, tymi, którym powierzyliśmy rzeczywistą władzę w naszym życiu, a nie pozorną, jak to widzimy w tajemnicy cierniem ukoronowania, kiedy rozważamy z Maryją mękę Jezusa. Boleścią musi napawać Jego Serce i Serce Jego Matki taka pozorna władza. Można powiedzieć, że to taka kpina z władzy.
Wszystko, co powiedzieliśmy sobie do tej pory o naszym Szensztackim stylu życia, patrzenia na siebie, świat, rzeczy, wydarzenia, dotyczy się małżonków. Jest jeden moment, który chcę zaakcentować mocno, jako krytyczny we wspólnym dążeniu do świętości indywidualności oddanych jedności małżeńskiej w służbie życiu. Mam na myśli dialog małżeński. Dlaczego? Coś, co jest ważne dla obojga małżonków, świętość, jeżeli nie jest przedmiotem rozmowy, to nie możemy powiedzieć uczciwie, że jest celem życiowym nieustannie rozpoznawanym, uaktualnianym pod wpływem działania łaski we wzajemnym dzieleniu się doświadczeniem i postrzegania jej, jako drogi naszej i mojej zarazem. Bez dzielenia się wzajemnego w tej najintymniejszej wspólnocie ziemskiej tajemnicą przeżywanej łaski, trudem jej przyjmowania i radością owocowania, małżonkom trudno będzie dawać świadectwo na zewnątrz. Nie mówię tu o obcych ludziach i apostolacie na rzecz MTA, ale o świadectwie wobec najbliższych, nawet dzieci. Nieporadność przeżywana razem, przyzywająca miłosierne dłonie Matki staje się gruntem, na którym możemy wchodzić na drogę dziecięctwa bożego i na tę drogę wprowadzać swoje dzieci, oraz być świadkami i chodzącym zaproszeniem do wejścia w intymną zażyłość z Bogiem pod okiem Jego Córki, Matki i Oblubienicy zarazem. Większość z nas ma doświadczenie dialogu małżeńskiego z rekolekcji, w których braliśmy udział. Fajnie było? Fajnie. Wyobrażam sobie dźwignięte kąciki ust Waszych jako potwierdzenie tej tezy. Owocnie? Owocnie. Raz w roku wystarczy? Raczej nie. Bez tego czasu spędzonego razem do dna, spędzanego systematycznie z Jezusem i Maryją trudno będzie nam dostrzec drogę in blanco jako pociągającą nas perspektywę, jako integralny etap formacji, coś, co jest dla nas tu i teraz. Bez wylania swojego serca wobec małżonka/i jak wodę na talerzu, do pełnej transparentności, trudno nam będzie przyjmować zasadę “do dna” w sakramentach, które są naszą strefą, przestrzenią i czasem najintymniejszego dialogu, dialogu z Bogiem. Ten dialog wymaga wielkiej wrażliwości i delikatności, pokory. Tego nauczymy się przez praktykę, systematyczną praktykę. Tylko temu rolnikowi Bóg błogosławi plonami, który przyłożył ręce do pługa i go trzyma, aby zasiać, a nie temu, który ma trochę ziarna w spiżarni. Tam ono może po prostu stęchnąć. Pamiętajmy, że w tym momencie dialogu z nami są Jezus i Maryja, którym zależy na naszym szczęściu, szczęściu wiodącym przez jedyną drogę, którą jest świętość w życiu codziennym.